Przez chwile nie wiedziałam gdzie się znajduję. To było jak sen, ale
jednak nie do końca. Obrazy rozmazywały mi się przed oczami, miałam
wrażenie jakby się przesuwały. Kiedy w końcu odzyskałam ostrość widzenia
znalazłam się w miejscu, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Był to
jakiś zamek, jednak nie taki, jaki znamy z lekcji historii. Na
kamiennych ścianach zawieszone były pochodnie płonące czarnym ogniem. W
pomieszczeniu nie znajdowało się nic, za wyjątkiem podwyższenia na
którym stały dwa trony. Jeden z nich miał kształt czarnego kwiatu, drugi
zrobiony był z ludzkich kości. W normalnych okolicznościach byłabym
przerażona, ale wiedziała, że to sen i nic nie może mi się stać.
Podeszłam więc bliżej. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nie jestem
sama. Pod podwyższeniem stały trzy ponure kobiety z wielkimi, szarymi
skrzydłami. Obok nich kuliło się w strachu kilkanaście kościotrupów w
zbrojach i mundurach różnych armii. Na tronach siedziały dwie osoby, na
pierwszym brązowowłosa kobieta w zwiewnej, białej sukience z
wyhaftowanymi kłosami zboża. Oczy miała zaczerwienione jakby płakała. Na
drugim siedział mężczyzna o czarnych włosach i oczach, ubrany w czarny,
grecki strój męski przypominający ręcznik ( tak, wiem, mam dziwne
skojarzenia ).
- Gdzie ona jest?! - krzyknął. Kobiety rozejrzały
się nerwowo po sali, jedna z nich zaskrzeczała niczym wrona i chciała
wybiec z pomieszczenia, jednak mężczyzna w czerni ją zatrzymał. - Nie
obchodzi mnie, jak to zrobicie, macie ją znaleźć! I to jak najszybciej! -
zagrzmiał. Kobiety i martwi żołnierze wypowiedzieli niemal szeptem
zgodne "tak panie", lecz unikali jego wzorku.
Scena ponownie rozmyła
mi się przed oczami. Tym razem znalazłam się przed domem mojej babci.
Zobaczyłam siebie, mającą nie więcej niż jedenaście lat. Młodsza ja była
ubrana w różową sukienkę z falbankami a włosy związane miała w dwie
kitki. Wyraźnie nie była ( a może raczej powinnam powiedzieć, nie byłam?
) zadowolona z tego stroju. Usilnie próbowała rozpuścić włosy i pozbyć
się kokardek. Wściekła zaczęła wdrapywać się na pobliskie drzewo. W
pewniej chwili noga jej się ześliznęła i zapewne by spadła, gdyby nie
pomoc mężczyzny, który pojawił się jakby znikąd.
- Uważaj -
powiedział - zrobisz sobie krzywdę - uśmiechnął się do dziecka. Pomimo,
że ubrany był w garnitur, rozpoznałam w nim władcę kościotrupów z
poprzedniego snu. Problem polegał na tym, że skoro patrzyłam na swoje
wspomnienie, także ta pierwsza scena musiała być prawdziwa. Z
zainteresowaniem zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie tego mężczyzny i
mojego młodszego "ja". Jakoś nigdy nie wracałam do tej chwili i zupełnie
o tym zapomniałam.
- Nic mnie to nie obchodzi! I tak się tym nikt
nie przejmie! - wykrzyczała dziewczynka w odpowiedzi przybierając
buntowniczą pozę. Jako dziecko, była naprawdę rozkapryszona.
- Nie
mów tak - upomniał ją jej rozmówca - jest wiele osób którym na tobie
zależy. No już, uśmiechnij się. Mam coś dla ciebie - wyciągnął z
kieszeni drobnym pierścionek. Tak, ten przedmiot pamiętałam i to aż za
bardzo.
- Dziękuję - powiedziała młodsza ja, uśmiechając się.
- Tylko nie mów nikomu skąd go masz, dobre? - zapytał a dziecko pokiwało głową.
Po raz kolejny zmieniła się sceneria. Teraz widziałam siebie, jakieś trzy dni po poprzedniej "wizji".
- Co to jest?! - zapytała moja przyszywana matka wskazując na pierścionek, który otrzymałam od tamtego mężczyzny.
- Pierścionek - odparła ja ze wspomnienia - znalazłam go - skłamała.
- Masz to wyrzucić, nie będziesz nosić takich rzeczy - warknęła i
wyszła z pokoju. Ja jednak nigdy nie pozbyłam się tego pierścionka,
wiedziałam, że jest z jakiegoś powodu ważny. Moja młodsza wersja
schowała do pudełka, które od tamtej pory zawsze miałam przy sobie.
Obudziłam się. Serce waliło mi jak młot, gdy wyjmowałam pierścionek.
Założyłam go na palec i z powrotem położyłam się na łóżku. Spojrzałam na
zegarek, pokazywał czwartą nad ranem. Za oknem powoli zaczynało się
przejaśniać, choć księżyc wciąż górował na niebie. Przyjrzałam się
ozdóbce, która od lat była schowana. Teraz, gdy miałam rozpocząć studia,
czułam, że będzie mi potrzebny. Była to czarna obrączką z diamentową
czaszką i wygrawerowanym napisem Πανδώρα. Nie mam pojęcia co oznaczał,
ale byłam niemal pewna, że był po Grecku.
Postanowiłam nie kłaść się już spać, więc wzięłam się za szykowanie na pierwszy dzień zajęć.
Pandora...
To znaczy Pandor tak...?
OdpowiedzUsuńRozdział genialny ;)
Dokładnie rzecz ujmując, ten jakże śliczny napis to imię mojej bohaterki czyli Pandora ;P ^^
Usuń